Muzyka,  Wydarzenia

Walentynkowy SKoK w BoK

Rozszerzona i zmieniona wersja relacji Tygodnika OKO opublikowanej w numerze 4/2024 z dnia 22.02.2024

Drodzy Państwo, oni znowu to zrobili. Grupa instrumentalno – wokalna „SKoK w BoK”, której przepiękny koncert kolędowo-pastorałkowy opisywaliśmy obszernie w pierwszym tegorocznym numerze Tygodnika OKO, kilka dni temu znów pojawiła się na scenie, by po raz kolejny zostawić publikę z rękoma obolałymi od oklasków, oczyma mokrymi od wzruszeń i sercami… zaraz, co z sercami? Ano, wszystko wskazuje na to, że działając wspólnie i w porozumieniu oraz bez skrupułów skradli je wszystkim obecnym. Bo wszak okazją do ich występu było tym razem Święto Miłości – Walentynki, a rzecz cała zadziała się w kozienickiej kawiarni Kulturalna 17 lutego.

„Miłość niejedno ma imię” – taki tytuł nadali swojemu występowi i taki też był chyba klucz wyboru przygotowanych na ten wieczór utworów i stylistyk. Na scenie stawił się skład podobny jak przy poprzednim koncercie, uszczuplony o sekcję głosów dziecięcych, poszerzony za to o całą baterię instrumentów perkusyjnych, obsługiwanych przez prawie niewidocznego na scenie, choć doskonale słyszalnego Arkadiusza Korgóla, najnowszego członka grupy. Za mikrofonami – Patrycja Luśtyk, Natalia Rutkowska, Milena Nowicka, Małgorzata Kowalik-Ozga i Katarzyna Rybaniec. Gitary dzierżyli Krzysztof Wnuk, Grzegorz Stritzel, Marek Milcuszek i Aleksander Fikus, przy czym sekcja ta brzmiała niezwykle ciekawie, bo każdy panów gra w nieco innym stylu, a i różniły się same gitary (były dwa akustyki, elektroakustyk i gitara elektroklasyczna), a jednak wszystko zaaranżowano tak, że zgrywało się to idealnie, w czym duża zapewne zasługa realizatora dźwięku w osobie Szymona Deca. Za klawiszami ponownie zasiadł Marcin Mizak, grą na skrzypcach zaś (kto nie czekał, by je ponownie usłyszeć po styczniowym koncercie, ręka w górę… nie widzę) znów czarowała, chyba jeszcze śmielej niż poprzednio, Jagoda Zapora. By nie było wątpliwości: oprócz pana Arkadiusza i pani Jagody, każdy z instrumentalistów udzielał się także wokalnie, każdy miał też przy mikrofonie swoje przysłowiowe 5 minut na wykonanie wybranej piosenki.

Oprócz doznań estetycznych, koncert dostarczał również sporej dozy wiedzy lub co najmniej ciekawostek, ponieważ bezbłędnie prowadząca koncert Beata Fikus każdy utwór poprzedzała krótkim wprowadzeniem na temat okoliczności jego powstania i znaczenia. Bo zaiste: miłość niejedno ma imię i bardzo różnie może być odczytywana i opisywana. Jest więc miłość bardzo zmysłowa, intymna, jak w utworze Tomasza Żółtko „Dotykaj” z ogromnym wyczuciem wykonanym przez Małgorzatę Kowalik-Ozgę. Jest miłość przegapiona, jak w piosence „Zanim zrozumiesz”, również zaśpiewanej przez Gosię. Jest miłość przesłonięta tęsknotą i poczuciem nieuchronności rozstania, jak w utworze „Idź w swoją stronę” z repertuaru zespołu ROMA, brawurowo zaśpiewanym przez Patrycję Luśtyk i Natalię Rutkowską – i wykonanym aż dwa razy, bo to właśnie ten utwór został na koniec koncertu, zgodnie z głośno wyobrażonym życzeniem publiczności, wykonany na bis. Tutaj, dzięki „cygańskiemu” charakterowi piosenki, duże pole do popisu miała też Jagoda Zapora, której skrzypce, skrząc się żywiołowo, opowiadały własną wersję historii zawartej w tekście, dziewczyny zaś pokazały, z jaką energią i tembrem należy brać się do motywów cygańsko-ludowych.

Duetów zresztą podczas tego koncertu nie zabrakło i kto wie, czy nie były one najmocniejszymi jego momentami… bo jeśli ktoś pozostał obojętny słysząc, jak zwrócone ku sobie Katarzyna Rybaniec i Milena Nowicka śpiewają utwór Kasi Nosowskiej i Renaty Przemyk „Kochana”, znaczy to chyba, że zapomniał tego wieczoru zabrać ze sobą serce. A wspaniałe były też przecież duety Mileny i Aleksandra Fikusa („Miłość”), Krzysztofa Wnuka i Katarzyny Rybaniec („Moja i Twoja nadzieja”, w refrenie z partią całego zespołu dość potężną, by wycisnąć emocje z kamienia), czy drugi i trzeci duet Natalii i Patrycji („Choć, pomaluj mój świat” i “Czerwone korale”).

Bardzo mądrze zaplanowana została kolejność wykonywanych utworów, dzięki czemu koncert miał ciekawą, nie nużącą dynamikę. Oprócz utworów wcześniej wspomnianych najwięcej do zaśpiewania miała Milena Nowicka, która wykonała jako solistka aż trzy utwory: „Małe rzeczy”(!), „Rękawiczki”(!!) i poprzedzoną ciekawym wprowadzeniem, znaną z filmu „Podróże Pana Kleksa” kultową „Meluzynę”(!!!). Kasia Rybaniec z kolei wykonała z kolei najbardziej, dzięki niezwykłemu tekstowi Stanisława Grochowiaka poetycki i niejednoznaczny utwór tego wieczoru, „Upojenie” znane z wykonania Anny Marii Jopek i Michała Żebrowskiego.

A teraz szczerze: przyjęło się, że to dziewczyny są płcią wrażliwą, emocjonalną i ogólnie z natury uzdolnioną artystycznie i obdarzoną zmysłem estetycznym – i koncert ten nie mógł raczej nikogo pozostawić z wątpliwościami, czy płeć piękna istotnie posiada takie właściwości. Trzeba też jednak podkreślić, że, wbrew stereotypowi, tego wieczoru również panowie nie tylko stanęli na wysokości zadania, ale też wykazali się w tym okołomiłosnym repertuarze nadzwyczajnym wyczuciem i polotem. Cóż, miłość najwyraźniej inspiruje wszystkich po równo, nie dyskryminując nikogo – i tak właśnie powinno być!

Krzysztof Wnuk zaśpiewał więc rozmarzone „Volermos” (Jeszcze jeden raz spotkać Ciebie/Jeszcze jeden raz tonąć w niebie…), Marcin Mizak w swoim znanym już bywalcom kawiarni stylu, wokalem tyleż lirycznym co mocarnym, zaprosił kogoś ważnego „Na drugi brzeg” (Zabierzesz mnie na drugi brzeg / Za Tobą będę do Nieba biegł), by opowiedzieć następnie co się dzieje, „Kiedy jesteś taka bliska” (Świata nie ma, czasu nie ma / Mnie nie ma), Marek Milcuszek natomiast zapewnił, że „Nie jesteś sama”, by po jakimś czasie dodać, że Dla Ciebie wszystko zrobić mogę / W perły zmienić deszcz. Grzegorz Stritzel z kolei zaproponował przepiękną interpretację utworu zespołu Cztery Pory Miłowania pt. „Pani mi mówi”. To jeden z tych utworów, które trzeba zaśpiewać albo ze zrozumieniem tekstu i przekonaniem, albo wcale – na szczęście w wykonaniu, które usłyszeliśmy tego wieczoru, zagrało wszystko. A jak wyszło wszystkim panom „W siną dal” B. Łazuki i co tam do tekstu wpletli… to po prostu trzeba było usłyszeć na miejscu i na żywo! Kto był, ten wie.

Ech, wiele jeszcze było tego dnia pięknych chwil, przy czym bynajmniej nie wszystkie miały miejsce w czasie koncertu! Freestyle (rymowanie z głowy, bez przygotowanego testu) Kasi Rybaniec podczas próby, opisujący na bieżąco co się właśnie dzieje, z kolektywnie improwizowanym ad hoc podkładem, to było coś pięknego. Albo akcent jubileuszowy, gdy okazało się, że grający na gitarze i śpiewający Krzysztof Wnuk zwany “Dziadkiem” wchodzi akurat w 50. rok życia… że tort był w kształcie pieszczochy (nabijana ćwiekami, charakterystyczna dla punków i metalowców skórzana bransoleta) i z gitarą na szczycie, to jeszcze nic, ot, stosowny wypiek dla gościa, który w niejednej kapeli struny szarpał. Trzeba było jednak zobaczyć minę jubilata, gdy cały zespół zaserwował mu adekwatną do sytuacji pieśń okolicznościową ze słowami Dziadku, drogi dziadku / dziś urodziny masz… polecamy, do obejrzenia na FB kawiarni Kulturalna. Bo najpiękniejsze w całym tym koncercie i tej grupie ludzi jest to, że oni się ewidentnie naprawdę lubią. Widać teraz, jak bardzo brakowało Kozienicom takiego tworu jak SKoK w BoK – niezależnej, założonej oddolnie, otwartej, a jednocześnie spójnej i sprawnej w działaniu grupy ludzi, których połączyły pasja do muzyki i wzajemna sympatia. Gdyby tak jeszcze – niechaj będzie to apelem do wszystkich, którzy się poczuwają do troski o kozienicką kulturę i mają pewne możliwości – udało się wyjść naprzeciw takim zespołom i zorganizować im jakąś przyzwoitą salę prób… Tymczasem fajnie, że tak owocnie współpracuje im się z kawiarnią Kulturalna – której prezes, swoją drogą, w intencji osłodzenia Dziadkowi kolejnej pięćdzisiątki nie tylko odarował go słoikiem miodu, ale i stającym się już podobno unikatem albumem Kozienicka Panorama Historii, pierwszym wydawnictwem sygnowanym przez prowadzącą kawiarnię Spółdzielnię Socjalną „Przystanek Kozienice” – i że udało im się już zbudować wokół siebie sieć wspierających, dzięki czemu np. scena, na której grali, wyglądała pięknie, przystrojona w czerwone balony i serca, dzięki wysiłkom wolontariuszy – Niny Delegi, Alicji Lenarczyk, Anny Górki i Janka Fikusa. To, co wnosi do naszego miasta SKoK w BoK jest naprawdę godne docenienia i wspierania, mamy więc nadzieję, że wcześniej czy później znów pojawi się okazja, coś zaiskrzy, ekipa rzuci się w twórczy wir… i znów usłyszymy i zobaczymy coś wyjątkowego.

A tymczasem – dziękujemy, czekamy niecierpliwie, mamy Was na OKU!

AlKo

PS Na FB pojawił się właśnie fanpage Grupa instrumentalno – wokalna „SKoK w BoK”zachęcamy serdecznie do polubienia i śledzenia!

PPS Album ze zdjęciami znajdziecie Państwo TUTAJ!

Relacja Kroniki Kozienickiej z wydarzenia:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content